Pairing główny: HunHan
Pairing poboczny: Taekai, Taoris
Gatunek: angst, fantasy
Długość: ok.2k słów
Taemin i Jongin właśnie przyglądali się jak mag zmienia wizerunek księcia. Nawet ze świadomością, iż to ta sama osoba mieli problem z oswojeniem się. Panicz wyglądał teraz kompletnie jak człowiek. Zginęły bardzo charakterystyczne dla niego, różowe włosy. Szpiczaste uszy już nie wystawały spośród gęstych pasm włosów. Surowy wyraz twarzy przemienił się na bardziej delikatny, dziecięcy wręcz. Zniknął królewicz, którego znano. Teraz patrzyli na zupełnie kogoś innego.
- Panie, jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytał Taemin, przyglądając się twarzy księcia, co rusz mrużąc oczy.
- Czybyś kwestionował słuszność moich czynów? - zaśmiał się, ukazując szereg białych zębów. Gdy mag odsunął się od niego wstał, kierując się w stronę lustra. - Idealnie - stwierdził, obracają się dookoła.
- Książę, zdajesz sobie sprawę, że to niebezpieczne? - wtrącił Jongin. - Przecież wyżej postawieni urzędnicy wiedzą, że nie są sami na tym świecie. Jeżeli wzbudzisz ich podejrzenia nie będzie lekko. W najlepszym wypadku król się wkurzy i zmusi do powrotu do domu -stwierdził, przeczesując swoje czarne włosy. Taemin prychnął słysząc to.
- Nie mów bzdur Jongin, król na pewno znacznie szukać księcia zaraz po tym, jak odkryje, że zniknął.
- A wy mnie nie wydacie - podsumował królewicz, wychodząc z pokoju.
Będąc szczerym samym z sobą, nie mógł przyznać, że się niczego nie obawia. Nie znał ludzkich zwyczajów. Nigdy się tym nie interesował. Gdy ojciec opowiadał mu o odwiecznej przyjaźni miedzy królewskimi rodzinami zawsze uciekał myślami gdzieś daleko. Kojarzyło mu się tylko, że ojciec był zapraszany na koronacje ludzkich książąt, którzy właśnie poznawali królewską potęgę. Potem opowiadał mu, jacy to ludzie są złośliwi wobec siebie i, że wykazują się dużym sprytem. Nic poza tym nie może być pewien. Zwłaszcza, że to z pewnością to był wierzchołek góry lodowej.
***
- Taeminie, zgadzasz się ze mną, że puszczanie księcia samego wśród ludzi jest kompletnie nieodpowiedzialne? - zapytał mężczyzna, bawiąc się i gładząc blond włosy kompana.
- Wiesz, że nigdy na to nie pozwolę - szepnął wprost do ucha Jongina. Odwracają się, objął jego szyję ramionami. - Wysłałem za nim Tao.
- Zawsze musisz być taki przebiegły? - zaśmiał się wojownik, przyciągając Taemina jeszcze bliżej siebie.
- Za to mnie kochasz - oznajmił blondyn i uśmiechając się cwaniacko uwolnił się z uścisku.
Tego samego dnia mężczyźni wspólnie spakowali swojego księcia. Po kilku kłótniach dotyczących błahostek, takich jak kolor płaszcza czy też ilości broni doszli do porozumienia, za pomocą oddanego sługi królestwa - Tao. Sam zgodził się wziąć dodatkowe zapasy, na wypadek gdyby panicz byłby w sytuacji bez wyjścia. Dzięki jego poświęceniu para mogła być spokojna o swojego pana i zabrać się za królewskie problemy z buntownikami
***
Młody chłopak spacerował pośród rozstawionych wzdłuż drogi straganów, których właściciele zachęcali potencjalnych klientów, aby wybrać ich produkty. O dziwo każdy twierdził, iż posiadał towary najwyższej jakości i nie można było ich nigdzie znaleźć. To zirytowało młodzieńca. Doskonale wiedział, że tutaj najdroższa rzecz nie może się równać z przedmiotami pochodzącymi z jego rodzinnych stron. Mimo to rozglądał się, szukając najtańszej peleryny jaką tylko można było kupić w takim miejscu. Jego dotychczasowy strój nie nadawał się. Im więcej przeszedł udając się na północ, wgłąb lądu, tym był bliżej stolicy. Nie mógł pozwolić sobie na rozpoznanie.
Jego idealnie skrojona garderoba była charakterystyczna dla swojego rodu. Jednakże chłopak postanowił nie pozbywać się jej. Kochał tą prostotę, a zarazem grozę jaka emanowała od tego drogocennego stroju. Wyprodukowany w twierdzy Adno, przez najlepszych krawców, czarny kaftan należał do najrzadziej spotykanych, tzw. „mitycznych zbroi". To samo tyczyło się ciemnego, skórzanego płaszcza, wykończonego niebiesko-turkusowymi nićmi, pozyskiwanymi z kokonów leśnych migotlików. Zakrywał on długą katanę o smolistym kolorze, wykutą ze smoczego oddechu. Spodnie i buty zostały wykonane na wzór reszty, poświęcając na to niespotykanie rzadki materiał.
Cały czarny stój odcinał się od śnieżnobiałej karnacji młodzieńca. Jego delikatne rysy twarzy, zadbana skóra i jedwabiste włosy doskonale świadczyły o wysokim miejscu w hierarchii. Chłopak posiadał szare oczy, które wydawały się być lustrem, odbijającym zachmurzone niebo. Miał zgrabny, prosty nosek w idealnych proporcjach i pełne koralowe usta. Jego brązowe włosy z ciemniejszymi refleksami, kręciły się przy końcach. Wyglądem przypominał porcelanową lalkę, jednak nikt nie jest aż tak perfekcyjny. Szarooki również miał swoją skazę - bliznę, która przebiegała wzdłuż policzka. Jednak taki drobny szczegół nie ujmował chłopakowi urody w oczach ludzi, nadal był piękny.
Brunet w końcu doszedł do końca alejki, ale nie zdołał znaleźć odpowiedniej peleryny. Postanowił jednak, że sprawdzi pobliskie sklepiki w centrum miasta. Tkaniny z tutejszych straganów wyglądały zbyt bogato mimo złego materiału. Chłopak chciał prostoty, takiej jaką posiadają rolnicy czy pasterze. Potrzebował ukryć swój status pod marną tkaniną, której wstydzą się ludzie z dużymi aspiracjami.
- Przepraszam! - zawołał swoim delikatnym głosem jednego z kupców. - Którędy mogę dojść na główny rynek?
- Oh, udaj się ścieżką między budynkami, tak będzie najszybciej - odpowiedział przygarbiony mężczyzna, który swoim wyglądem z pewnością odstraszał wszelkich klientów.
- Dziękuję - Chłopak skinął głową i jeszcze przez chwilę ilustrował sprzedawcę, mając dziwne przeczucie. Mimo wszystko skierował swe kroki do wąskiej alejki, która według handlarza miała być dobrym skrótem.
Znajdowała się ona pomiędzy wysokimi, kamienistymi budynkami. Patrząc w górę można było ujrzeć sznurki, które zapewne miały służyć do suszenia ubrań i drewniane kładki, prowadzące przez okno bezpośrednio domieszkania po przeciwnej stronie. Podłoże było nierówne przez wystające spod ziemi kamienie i fragmenty korzeni. Wydeptana trawa świadczyła o popularności tego dziwnego skrótu, choć młodzieńcowi wydawał się on zbyt podejrzany. Przez kręte uliczki wokół budynków można było się łatwo zgubić. Ilość dodatkowych korytarzy utrudniała znalezienie odpowiedniego wyjścia prowadzącego do centrum. Jednak chłopak zachował zimną krew. Pozbierał drobne kamyczki, których było tu pełno i schował do swojej sakiewki, wiszącej przy pasie. Z każdym ślepym zaułkiem wyciągał jeden kamyk i zaznaczał drogę, w której nic nie było. Po kilkunastu minutach w końcu znalazł coś, co zapowiadało się obiecująco. Pewnym krokiem szedł wzdłuż drużki i nagle ukazały się kamienne schody. Uśmiechnął się blado, ponieważ przypuszczał, że znajdują się one blisko wyjścia. Uradowany, jedyne co teraz musiał zrobić to skręcić w prawo, a następnie przedrzeć się przez pelerynę z bluszczu. Jedak zanim opuścił schody zobaczył coś niespodziewanego. Za rogiem dwóch oprychów, próbowało zrobić krzywdę drobnemu mężczyźnie o kruczoczarnych włosach. Krew w nim zawrzała. Nie myśląc o tym, że ktoś może go rozpoznać ruszył w stronę swoich nowych wrogów. Nie wyglądali na zbyt trudnych przeciwników. Oprócz wielkości i małych sztylecików nie mieli nic. Na szczęście stali tyłem do bruneta, więc nie wiedzieli, że ich życie jest zagrożone. Chłopak natomiast zatrzymał się dwa metry od nich i na wszelki wypadek pochwycił lekko rękojeść katany.
- Mogę panom w czymś pomóc czy sami ruszycie te tłuste dupska? - zapytał dryblasów, przesadnie słodkim tonem. Patrzył na swoje przyszłe ofiary z pogardą, a złowrogi, nieco wariacki uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Oh! Zobacz Kevinie, kolejny piękniś prosi się o śmierć – zaśmiał się największy z nich, nadal trzymając czarnowłosego w żelaznym uścisku. Po minie ich ofiary brunet mógł stwierdzić, że ten zaczyna się pomału dusić, więc postanowił wydobyć katanę.
- Patrz, myśli że jak ma taki mieczy kto może nam coś zrobić – prychnął Kevin, nazwany tak przez swojego wspólnika. - Mam się teraz tobą zająć chłopczyku czy poczekasz grzecznie w kolejce?
- Jak myślisz mój drogi? Nie mogę się doczekać bliskiego spotkania z moim nowym przyjacielem! -wykrzyknął z udawaną serdecznością. Tak sztuczną, że można byto uznać za pewnego rodzaju sarkazm - Widzę, jednak że podoba ci się tamten koleś i nie chcesz się od niego oderwać. Nazywam się Luhan. Ty jesteś Kevin, prawda? Podejdź bliżej, chciałbym odciąć ci dłoń, zanim dotkniesz mnie tymi brudnymi łapskami - Skwitował swoje "serdeczne" powitanie śmiechem - a może raczej wrogim parsknięciem? Nie sposób było stwierdzić, ponieważ na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Osz ty, pożałujesz tego! – Złodziej podwinął swoje rękawy i pewny siebie ruszył wraz ze swoim sztyletem na Luhana. Kiedy znajdował się dostatecznie blisko chwycił szybko ramię chłopaka, a drugą ręką planował wbić swoją broń w klatkę piersiową. Jednak ta zanim dotarła do celu została odcięta jednym, zgrabnym ruchem. Dłoń trzymająca sztylet upadła na ziemię, a dryblas natychmiast odskoczył, planując zatamować krwawienie.
- Cholera, no i w końcu mnie dotknąłeś – oburzył się. Widząc to, towarzysz Kevina puścił mężczyznę i planował się zemścić na Luhanie. Jednak zanim do tego doszło chłopak okręcił się na pięcie i w jednej sekundzie skrócił obojga o głowę. Bezwładne ciała opadły na grunt, który teraz zdobiły krwawe kałuże. Nie przejmując się nimi, brunet podszedł do oszołomionego mężczyzny i przykucną przy nim.
W tej odległości można było zauważyć błąd w ocenie. Czarnowłosy nie był jeszcze mężczyzną. Prawdopodobnie miał mniej niż dwadzieścia lat. Wpatrywał się teraz swoimi brązowymi oczyma w twarz swojego wybawiciela. Łatwo stwierdzić po jego zachowaniu, że poczuł ulgę. Widać było, iż próbuje coś powiedzieć, ale głos odmawiał mu posłuszeństwa. Luhanowi było go szkoda, więc zaraz po tym jak schował swoją katanę do pochwy, chwycił jego rękę i przerzucił przez swoje ramię. Domyślał się, że chłopak nie ma teraz siły na chodzenie, ale zdecydowanie nie mógł pozostać w miejscu z dwoma trupami.
- Dz-dziękuję – wypalił słabo nieznajomy. - Nie wiem co by się stało, gdyby nie ty. Właściwie to wiem, ale wolę o tym nie myśleć. Sowicie cię wynagrodzę – oznajmił pewny swoich słów.
- Pieniądze nie są dla mnie istotne, ale jeśli chcesz mi pomóc to możesz polecić jakąś karczmę, panie...
- Sehun, mów mi Sehun – uśmiechną się do swojego wybawcy, natomiast ten widok dla Luhana był wart rozlewu krwi. - Poza tym, przykro mi, ale nie znam tu żadnej karczmy. Możesz rozgościć się u mnie, oczywiście jeśli to dla ciebie nie problem – chłopak zatrzymał się, próbując iść dalej o własnych siłach.
- Sehun, nie sądzę, że twoi rodzice byliby zadowoleni gdybyś... - słowa Luhana przerwały krzyki ludzi w stalowych zbrojach. Rycerze kierowali się w stronę tej dwójki. Gdy czarnowłosy spostrzegł co się dzieje, próbował niezauważalnie się ulotnić, jednak było już za późno.
- Książę! Jak mogłeś sam opuścić pałac?! - wrzeszczał mężczyzna z królewskiej straży. - Mogło coś ci się stać! I co to za chłopak?! - zapytał kierując wzrok na Luhana, jednak gdy przyjrzał się mu dłużej przybrał pozycję, gotowy do walki.
- Kris! Co ty wyczyniasz? Dlaczego masz wrogie nastawienie do mojego przyjaciela? - Sehun był wyraźnie oburzony. Chwycił Luhana za ramię, tak że teraz jego towarzysz nie miał bezpośredniego kontaktu z rycerzem.
- Przyjaciel? Książę czy ty sobie zdajesz sprawę kim on jest? To niebezpieczne – zaniepokoił się słowami królewicza.
- Nie sądzę, że mógłbym zrobić mu krzywdę – stwierdził dotąd milczący Luhan. Objął Sehuna ramieniem jak kolegę i puścił oczko do strażnika, posyłając mu również szeroki uśmiech.
- Kris, skoro tu już jesteś to przywołaj dwa konie – zarządził – udam się z moim przyjacielem do zamku – bardziej stwierdził, niż zapytał o pozwolenie.
- Ale.. książę nie mogę do tego dopuścić! - buntował się.
- Właśnie, jestem twoim księciem,więc masz się mnie słuchać! - wykrzyczał. Widać, że głos po podduszeniu wrócił do normy.
Kris wglądał na zagubionego. Nie ufał nowemu towarzyszowi swojego księcia. Jego wygląd nie był normalny, a podejrzany. Mało kto posiada szare oczy w tych rejonach. Strój charakteryzował jeden, szczególny ród. Nie ma co do tego wątpliwości. Luhan jest bardzo niebezpieczny i najlepszym rozwiązaniem byłoby pozbycie się go. Jednak rozkazy księcia są absolutne, w końcu kiedyś zostanie królem. Jego ojciec twierdzi, że książę powinien brać na barki tą samą odpowiedzialność. Dlatego też dał mu wolną rękę. Aczkolwiek Kris, jako zaprzyjaźniony sługa rodziny królewskiej ma prawo do podważania decyzji księcia.
- Jesteś moim księciem i przyszłym królem, a ja jestem twoim wiernym doradcą – zaczął, przyklękając na jedno kolano. - Przysięgałem przed twoim ojcem, że nie pozwolę na twoją porażkę. Obiecałem, że się tobą zajmę, więc proszę zaufaj mi. – Po tych słowach można było usłyszeć dwa prychnięcia. Jedno należało do znudzonego Luhana, który miał już po dziurki w nosie obietnic wierności. Drugie natomiast wyrwało się z ust księcia.
- Całym szacunkiem, ale to on mnie uratował od rychłej śmierci z ręki dwóch barbarzyńców. Ciebie wtedy nie było. Dlaczego miałbym ci zaufać, jeśli nawet nie potrafisz mnie upilnować? - zapytał zirytowany. - Każ swoim ludziom sprowadzić konie – powiedział jeszcze raz, tym razem tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Kris dał znać straży, która stała kilka metrów dalej, aby spełnili prośbę księcia. Prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa jakim może być gość w zamku. Tylko wysoko postawieni, bogaci ludzie znali sekrety tego świata. Nawet Sehun żyje w nieświadomości.
Nie minęło wiele czasu, gdy do księcia i Luhana dotarły dwa konie. Były naprawdę ładne i potężne. Sehun wybrał czarną klacz z białymi plamkami w pobliżu oczu. Luhanowi trafił się szary ogier z czarną grzywą. Nie posiadał on żadnych znaków szczególnych, ale niespotykana w tych regionach siwa maść wyróżniała konia.
- Książę, pomogę ci dosiąść Kary – zaproponowała podwładna Krisa, gdy Sehun próbował wejść na siodło.
- Nie trzeba Hayley, poradzę soo.. - przerwał w połowie, kiedy silne ramiona bez problemu go podniosły i mógł spokojnie usadowić się w siodle. - .. sobie sam – skończył, posyłając wymowne spojrzenie Luhanowi, który bez niczyjej zgody postanowił mu pomóc. - Dziękuję.
I tak popędzili w stronę małego zamku na wzgórzu, zupełnie nie zdwajając sobie sprawy, że ktoś ich obserwuje. Na szczęście w cieniu starych kamieniczek ukrywał się Tao, który w ułamku sekundy zneutralizował zagrożenie.
Lecz czy na pewno nie było ich więcej?
A/N; Ja nie wiem w ogóle czy ktoś to czyta. Mimo wszystko wstawiam ten rozdział, choć nam wrażenie, iż to zupełnie niepotrzebne. Mam nadzieję,że to ff da się polubić, pozdrawiam ;)